Nadeszła noc. Księżyc znajdował się w pełni i nagle nastała złowroga cisza. W tym momencie nie było słychać nawet najmniejszego szumu liści. Wiatr jakby wiedział,że to nie jest odpowiednia pora na jego igraszki. Wydawało się, że cała natura zdaje sobie sprawę z tej uroczystej i ważnej chwili. Właśnie tej gorącej majowej nocy miało się spełnić to, czego tak bardzo potrzebował aby zyskać władzę nad światem. Wszedł po cichu, a za nim pełza ona. Wierna, zawsze przy jego boku- Nagini. Historia ich znajomości również jest bardzo ciekawa...
Nagini nazywa się naprawdę Elizabeth Jagger... tak była to kobieta, która nauczyła się zmieniać swoją postać. Została animagiem i przybierała postać węża, a jej celem było uszczęśliwiać jej „Tomusia”, jak go pieszczotliwie nazywała. Był jej jedyną i wielką miłością, której on oczywiście nie doceniał. Ona jednak czekała...
Voldemort znalazł się właśnie w kręgu swoich śmierciożerców i przechadzał się między nimi obserwując z dokładnością każdego z nich. Podejrzewał, że ktoś z ministerstwa, a raczej z tego całego Zakonu Dumbledore'a pojawi się na jego spotkaniu. W sumie nawet mu to nie przeszkadzało. Mógłby przekazać Albusowi jak bardzo stał się potężny i jak wielką moc zyskał. Oh... już nie mógł się doczekać... Wyszedł na środek...
-Dzisiaj nasz wielki dzień!-wykrzyknął. Chciał, żeby jego najmniejsze słowo wywołało wielkie emocje w jego słuchaczach. Aby poczuli w swoich wnętrznościach tą wibrację, kiedy z jego cudownych ust wydobywały się kolejne słowa. Pragnął być dla tych ludzi, kimś więcej niż zwykłym władcą. Chciał być mentorem, liczył na to,że jego ideologia odmieni ich życia... Zbliżył się do wielkiego kotła stojącego na środku polany, na której przebywali. W tym miejscy przebywali prawie wszyscy śmierciożercy, co go bardzo zadowalało. Zasłużyli sobie aby brać udział w tym historycznym momencie. Był pewien, że zostanie on pisany do ksiąg magicznych, a kolejne pokolenia uczące się w Hogwarcie będą znały jego przeszłość, a jednak będą się też bały wypowiadać to sławne imię- Lord Voldemort. Przywołał jednym ruchem różdżki potrzebne przedmioty wrzucając je po kolei. Najpierw w wielkim kotle zniknął medalion Salazara Slytherina. Symbol przebiegłości oraz władzy. Zaraz po nim mężczyzna wrzucił czarkę Helgi Hufflepuff, naczynie miało symbolizować słabość tego świata. Dobroć... dobroć w tych czasach nie istniała, bowiem liczyła się tylko potęga i nic więcej. Diadem Roweny Ravenclaw był kolejny. Znak mądrość, jaką posiadł ten świat. Cała wiedza zdobywana przez ludzkość od wieków. Miecza Godryka dotknąć nie mógł, dlatego miał w swoich szeregach kogoś specjalnego. Kiwnął na daną osobę ręką, a ta już niosła broń...To była właśnie Dorcas Meadowes, która bardzo dobrze czuła się z nowy tatuażem na przedramieniu. Wiedziała, co czyni i sama brała udział w odnalezieniu potrzebnych rzeczy. Tak zaczął się wielki i oczekiwany przez wszystkich rytuał. Kiedy ostatni element znalazł się na swoim miejscu kocioł zaczął niebezpiecznie się poruszać, a po chwili wystrzelił z niego niesamowity promień. Przez moment mogło się wydawać, że zaraz to wszystko wybuchnie. Jednak tak się nie stało. Czarny pan stanął przed tym i patrzył na wszystko z uśmiechem wypowiadając tajemnicze słowa rytuału...Już za chwilę...tak za moment miał się stać jeszcze bardziej potężny...
Nagle uderzyło w niego niesamowite światło i dało się słyszeć jego złowieszczy śmiech.
Ta sama noc dla Remusa Lupina nie była wcale taka łatwa. Przeżywał w tym czasie niezwykłe katusze. Normalni ludzie nie zdawali sobie sprawy z tego, co odczuwał. Nie wiedzieli jak to jest zamieniać się po prostu w potwora, a działo się to praktycznie pod ich nosem. Wiele razy miał żal do wszystkich, dosłownie do każdego...iż to właśnie jego spotkał taki los. Za jakie grzechy, to nie miał pojęcia. Przecież starał się jak nikt. Był przykładnym uczniem, bardzo dobrym synem oraz pomocnym prefektem. Wykonywał wszystkie swoje obowiązki z należytą starannością, jednakże nikt nie patrzył na to. Stawał się raz w miesiącu bestią, której nikt nie jest w stanie powstrzymać....W tym dniu również skierował się do Wrzeszczącej chaty, aby się tam schować...Nie chciał przecież zrobić nikomu krzywdy. Kiedy znalazł się na miejscu westchnął cicho i usiadł na jednym z krzeseł. Czekał tutaj na ból i przyjaciół, którzy spędzali z nim każdą pełnię. Niedługo potem pojawił się tam James Potter, Syriusz Black i Peter Pettigrew. Wielka czwórka w komplecie. Oczywiście dla nich ta noc również nie była najprzyjemniejsza, ale czego nie robi się dla przyjaciół.
-Uśmiechnij się Luniek!-powiedział wesoło Black czekając na moment, gdy będzie mógł zmienić się w psa. Uwielbiał tę postać, jednakże te pchły. Broń go Wszechmogący przed tymi cholernymi stworzeniami. Jak to swędziało... Oby go to tylko nie spotkało. Podszedł do swojego siedzącego przyjaciela, po czym spojrzał z tym sławetnym błyskiem w oczy. Zawsze lubił adrenalinę, pobudzała go do działania
-W futrze jesteś całkiem uroczy.-stwierdził wesoło Potter zmieniając swoją postać. Był całkiem przystojnym Rogaczem, w końcu nawet sama Evans to stwierdziła, więc trzeba było jej wierzyć na słowo. Co to byłby za świat z mijającą się z prawdą panią prefekt?
W niedługim czasie księżyc w całej swojej krasie pojawił się na niebie i wtedy się zaczęło.
Z dnia na dzień zbliżał się czas wizyty uczniów szkół z innych krajów. Z tego też powodu atmosfera wśród przyjaciół zaczęła się zagęszczać. Trzeba w tym momencie przypomnieć, iż właśnie z włoskiej szkoły magii przybędzie jeden chłopak, który lepiej by nie spotkał szanownego syna Oriona. W końcu to on ośmielił się tknąć jego obecną narzeczoną, a czegoś takiego się nie wybacza. Anarhold bardzo obawiała się tego spotkania, o czym wiedziała jedynie jej najbliższa przyjaciółka- Lily Evans. Dziewczyny stały się sobie niezwykle bliskie i próbowały robić dobrą minę do złej gry. Siedziały aktualnie w bibliotece studiując wielkie księgi. Tutaj również były do siebie niezwykle podobne, bo uwielbiały czytać. I to nie tylko ciekawe powieści, ale i podręczniki. Któregoś razu zaczęły się zastanawiać, dlaczego nie trafiły do Ravenclawu. W końcu tam są ci inteligentni, jednak chyba nie były na tyle sprytne. W tym momencie jednak dołączył do nich ktoś znany.
-Rebeca!-Ucieszyła się Evans patrząc na brunetkę. Tylko, co ona tutaj robiła. Nie była osobą szczególnie uwielbiającą siedzenie nad literaturą. Poza tym nie lubiła ciszy, a tutaj była obowiązkowa.
-Może byśmy tak gdzieś wyszły. Może Hogsmeade?-zaproponowała patrząc na nie błagalnym wzrokiem. Tak bardzo się nudziła, więc powinny jej pomóc. W końcu tak postępują przyjaciele nieprawdaż? Uśmiechnęła się do nich słodko, a następnie wzięła w ręce książkę, która zajmowała pannę Tempest i zamaszystym ruchem ją zamknęła.
-Poznałam tajne przejście... Prooooszę!- wzięła głęboki oddech i ciągnąc za ręce przyjaciółki, po czym żegnając się z bibliotekarką skierowała kroki na piąte piętro. Tam znajdował się pewien posąg... Stanęła przed nim wypowiedziała tajne hasło, a kamień się poruszył. Sybilla Kumońska ukazała swoje wnętrze. Okazało się, że znajduje się tam tajny pokój. W nim Gryfonki zauważyły przeróżne, eleganckie meble. Rzucał im się w oczy szczególnie długi stół, więc tutaj musiały się odbywać jakieś zebrania.
-Co to za miejsce?-zapytała Ana rozglądając się zaciekawiona. Niecodziennie odkrywało się nowe miejsce. Panna Rebeca Ross nie odpowiedziała, a skierowała się na piętro tego pomieszczenia. Tam też znajdował się wielki obraz,który okazał się być drzwiami do tajnego przejścia, którym można było wyjść z Hogwartu.Dziewczyny tam weszły, ale oczywiście nie wzięły różdżek, co nie było mądrym posunięciem. Będąc w środku ciemnego tunelu usłyszały dziwny dźwięk, a ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć.
-Co się dzieje?-zapytała w końcu zaniepokojona Ruda, po czym usłyszała dźwięk upadajacego kamienia, potem zasypało im drogę powrotu. Nie wiedziały czy uda im się z tego wyjść cało, jednak biegły przed siebie ile sił w nogach.